Parafia pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Grębocinie

Parafia pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Grębocinie

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Komputery

#1 2007-08-13 11:17:01

 xpacifer

Dobry Pasterz:)

8193431
Call me!
Skąd: Grębocin
Zarejestrowany: 2007-03-21
Posty: 1656
Punktów :   29 

czwarty król

Mówią, że był i czwarty król, który zobaczył gwiazdę zwiastującą Jezusa i zapragnął złożyć nowo narodzonemu Królowi żydowskiemu pokłon. Wiedział, że to ma być Król Miłości. I gdy myślał o tym, jaki dar Mu przynieść, przypomniał sobie o największym swoim skarbie przechowywanym z całą pieczołowitością. To był ogromny rubin o przepięknym czerwonym kolorze. Otrzymał ten kamień od ojca przy swoim urodzeniu.

     Wiedział, że do kraju żydowskiego jest daleka i trudna droga. Wybrał najlepsze wielbłądy i osły, najlepsze sługi. Polecił naładować na zwierzęta zapasy wody, jedzenia, ubrania na daleką drogę. Wziął ze sobą dużą sumę pieniędzy. Zawiesił rubin w sakiewce na szyi i pojechał.

     Gwiazda wskazywała drogę. Dopóki jechał przez swój kraj, wszystko było jasne i proste. Ludzie znali go dobrze. Znali jego mądrość, jego wielkie serce. Pozdrawiali go z miłością i życzliwością. Zmieniło się potem, gdy wszedł w obce kraje. Zmieniło się nie tylko dlatego, że to był obcy świat, obcy ludzie, obcy język, ale dlatego, że napotkał na rzeczy, których nie spodziewał się spotkać.

     Po jakimś czasie wjechał w kraj nawiedzony suszą. Zobaczył spalone pola, spalone lasy, uschłe drzewa, ziemię przepaloną na proch. Napotkał wsie nawiedzone klęską głodu. Ludzi wyschłych z wycieńczenia, żebrzących o garść strawy, umierających z głodu. Zaczął rozdawać to, co miał ze sobą - jedzenie, wodę. W którymś momencie zawahał się: gdy rozdam wszystko, czy potrafię dojechać do Jezusa. Ale wahał się tylko chwilę. Jakby poczuł ogień rubinu, który nosił na piersi. Przecież jeżeli Ten, do którego jadę, jest Królem Miłości, nie mogę postępować inaczej. Rozdał wszystko.

     Ale to jego "wszystko" było za mało. Trzeba było rozpocząć jakąś akcję pomocy głodującemu krajowi zakrojoną na szerszą skalę. Wrócił w kraj żyzny i bogaty. Zorganizował pomoc. Jego karawana zajęła się transportem żywności i wody w kraje nawiedzone suszą. I dopiero gdy ta akcja odniosła skutek, gdy zapobiegł głodowi i śmierci, i gdy pieniądze skończyły się, zdecydował się iść w dalszą drogę. Gwiazda go prowadziła.

     Zdawało mu się, że już nie będzie przeszkód, że chociaż był spóźniony, to jednak zdąży do nowo narodzonego Króla żydowskiego, aby Mu złożyć pokłon. Ale tak nie było. Po krótkim okresie spokojnego marszu napotkał wieś, nad którą wisiał na drągu czarny strzęp chorągwi. Znak, że tam panuje "czarna śmierć" - cholera. Zresztą nie było się temu co dziwić. Głodowi towarzyszy jak cień ta zaraźliwa choroba. I musiał powtórnie wybierać: wjechać w tę wieś, czy ominąć ją z daleka i zdążać jak najprędzej do kraju żydowskiego, gdzie się narodził Król. Buntowało się w nim wszystko. Był zmęczony, ogołocony z pieniędzy, żywności. Zostały mu tylko wierzchowce i wierni słudzy. Ale i oni najwyraźniej byli wycieńczeni ponad granice swoich możliwości. I znowu ta sama przyszła odpowiedź: jeżeli to jest Król Miłości, ja nie mogę przejść obojętnie wobec nędzy ludzkiej. I tak wjechał ze swoją karawaną w zagrożoną wieś.

     To, co zobaczył, przekraczało jego najgorsze wyobrażenia. Przy drodze i na drodze leżały sczerniałe trupy ludzkie. Smród rozkładających się ciał wisiał w powietrzu. Konie płoszyły się, wielbłądy stulały uszy. Przerażeni słudzy patrzyli na ten straszny widok. Wieś wyglądała jak wymarła. Zdawało się, że nikt nie pozostał przy życiu. Zawahał się: może ktoś jednak jeszcze żyje w tych domach. Podniósł rękę do góry. - Zatrzymać się - rozkazał.

     Karawana stanęła. Zawołał po raz drugi:

     - Uciszcie się.

     Nadsłuchiwali. I nagle w pierwszym, tuż obok drogi stojącym domu, posłyszeli jakieś słabe wołanie, ale w tej ciszy umarłej wsi dostatecznie wyraźne. I wtedy się zdecydował. Zaczął schodzić z wielbłąda. Słudzy patrzyli z zapartym tchem jak dotknął stopą skażonej ziemi. Odwrócił się do nich i powiedział:

     - Kto chce, niech odjedzie. Macie wolną rękę. Kto chce, niech mi to' warzyszy. Ja tutaj zostanę, ażeby pomóc tym ludziom, którzy jeszcze żyją.

     Wszedł do pierwszej chaty. I pozostał, aby pomagać ciężko chorym ludziom.

     Towarzyszyło mu kilku sług. Od rana do wieczora szedł od domu do domu, przynosił jedzenie, podawał wodę, wynosił spod chorych brudne prześcieradła. Opiekował się, leczył jak tylko umiał. Gdy mu pozostawała chwila czasu, kopał doły i chował zmarłych. Tak płynął dzień za dniem, tydzień za tygodniem na tej ciężkiej pracy.

     Aż któregoś dnia poczuł, że słabnie, że go gorączka ogarnia. Zaczęły mu latać przed oczami czerwone płaty. Zrozumiał, że się zaraził. Ale do końca, ile mu tylko sił jeszcze starczyło, chodził i pomagał ludziom, aż w którymś momencie stracił przytomność i upadł. Nie wiedział, kiedy jakieś litościwe ręce zaciągnęły go na barłóg, nie wiedział, kto mu podawał wodę i jedzenie, kto się nim opiekował w czasie, gdy leżał w wysokiej gorączce.

     Nie zdawał sobie sprawy, jak długo Chorował. Gdy się obudził, jedno zrozumiał, że żyje, że przetrzymał, nie umarł. Ale był bardzo słaby. W pierwszych dniach nie mógł jeszcze wstawać. Potem zaczął powoli chodzić po izbie, potem wreszcie po podwórku. Nie było przy nim nikogo ze sług. Może odjechali, może poumierali. Patrzył na budzącą się do życia wieś.

     Ludzie nie rozpoznawali w nim króla. Ani nawet wybawcy. Wtedy, kiedy ratował ich wraz ze swoimi sługami, oni leżeli nieprzytomni, nieświadomi tego, co się wokół nich dzieje. Teraz widzieli w nim przybysza - nędzarza, któremu trzeba pomagać. Ale to dla niego nie było ważne. Nie było nawet ważne i to, że traktowali go jak żebraka, jak włóczęgę. Faktycznie nie przypominał w niczym ani króla, ani człowieka zamożnego. Odzienie było w strzępach, on sam zmęczony, wycieńczony.

     Namyślał się, co robić - wracać do swojego kraju czy iść, aby spotkać Jezusa, Króla żydowskiego. Czy jest sens iść dalej, za gwiazdą. Już tyle lat minęło, gdy ją ujrzał po raz pierwszy. Jego czarna broda stała się srebrzysta, jego mięśnie zwiotczały, skóra się pomarszczyła. Ale gwiazda wciąż świeciła. Zdecydował się iść dalej. Miał przecież jeszcze zawieszony na szyi najdroższy skarb - najwspanialszy rubin, który chciał Jezusowi złożyć w ofierze.

     I poszedł. Nie miał pieniędzy, wobec tego najmował się do roboty, aby zapracować na pożywienie i na nocleg. Szedł od wsi do wsi, od miasta do miasta. Powoli, bo i słaby był, powoli, bo i trzeba było pracować.

     Aż razu pewnego wszedł w wielkie miasto - znowu obce mu, z obcym językiem, z obcymi zwyczajami - chciał je przejść jak najprędzej. Nie lulibił hałasu, krzątaniny. Ale patrzył ciekawie na wszystko, co się wokół działo. Doszedł do wielkiego placu na rynku, gdzie odbywał się targ. Sprzedawano i kupowano bydło - kozy, owce, konie, wielbłądy. Szedł dalej i napotkał targ, gdzie sprzedawano ludzi. W jego państwie takich zwyczajów nie było. Patrzył zdziwiony i przerażony. I naraz wśród niewolników przeznaczonych na sprzedaż zobaczył gromadę ludzi podobnych do jego poddanych. Podszedł bliżej. Tak, nie mylił się. Dosłyszał, że mówią jego językiem. To byli jego rodacy. Teraz stali na podwyższeniu, spętani powrozami jak zwierzęta. Przyglądał się im. Duża grupa: mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy. Domyślił się, że jakiś nieprzyjaciel napadł na jego kraj, porwał ludzi, a teraz jak bydło sprzedaje na targu. Ból ścisnął mu serce. Chciał im pomóc, ale nie miał jak. Przecież nie miał pieniędzy, aby ich wykupić i uwolnić.

     I wtedy przypomniał sobie o skarbie, który nosił na szyi. O rubinie, symbolu miłości, który miał zanieść Jezusowi. Jeszcze się zawahał: przecież to nie mój, to Już jest Jego. Ja Mu go już podarowałem. Ale równocześnie pojawiła się odpowiedź: a co On by zrobił, gdyby ujrzał tych biednych ludzi? Bez wahania podszedł do handlarza i powiedział:

     - Chcę kupić od ciebie tych ludzi.

     Handlarz popatrzył się z pogardą na niego i odrzekł:

     - Tyle pieniędzy, ile ja za nich muszę otrzymać, ty nawet nigdy w życiu nie widziałeś.

     Wtedy król sięgnął po swój skarb. Wyciągnął z zanadrza sakiewkę. Pokazał handlarzowi rubin. Handlarz najwidoczniej znał się na drogich kamieniach, bo oczy zabłysły mu chciwością i spytał:

     - Ile chcesz za ten kamień? On odpowiedział:

     - Chcę tych ludzi.

     - Weź sobie wszystkich - usłyszał.

     Wtedy dał mu rubin Jezusa. Potem podszedł do swoich ludzi i powiedział im w swoim i w ich języku:

     - Jesteście wolni, wracajcie do domu.

     W pierwszej chwili wierzyć nie chcieli, popatrzyli na handlarza. Ten skinął głową. Gdy oni płacząc, śmiejąc się rzucali się sobie na szyję, król nie spostrzeżony przez nich odszedł. Nie wiedzieli, że to jest ich król. Zresztą nie poznaliby w tym żebraku swojego władcy.

     Gdy wyszedł z miasta i powoli uspokajał się po tym wszystkim, co przeżył, zadał sobie pytanie: "Co teraz? Co teraz robić? Po co iść do Jerozolimy? Po co iść do stolicy państwa żydowskiego? Nie mam co przynieść temu nowemu Królowi żydowskiemu. Nowo narodzony Król żydowski jest już z pewnością dorosłym człowiekiem. Już tyle lat upłynęło od chwili, kiedy wyszedłem ze swojego państwa w tę daleką drogę. Po co iść? Co Mu powiem? Co Mu ofiaruję? Ale po co wracać do domu? W kraju z pewnością inny król rządzi".

     Wieczorem odszukał swoją gwiazdę. Gwiazda świeciła. Zdecydował się iść dalej. Powiedział sobie: "Zobaczę, jak On rządzi, ten Król Miłości. Czy w Jego państwie naprawdę panuje Miłość? Jak On realizuje Miłość na co dzień? W ustawodawstwie, w prawie, w zwyczajach, które wprowadził?" I poszedł. Poszedł zobaczyć królestwo Miłości.

     I znowu szedł tak jak przedtem od miasta do miasta, od wsi do wsi zarabiając na jedzenie i na nocleg pracą. Aż wreszcie doszedł do Jerozolimy. Zobaczył najpierw z daleka piękną, bielejącą murami świątynię na górze postawioną, potem mury Jerozolimy, którymi była stolica, opasana. Ale on widział piękniejsze i większe miasta niż to. Był ciekawy tego życia, które w nim się toczy, tych zwyczajów, które w nim panują. A może ten Król Miłości, tak jak nieraz inni ludzie, stał się zwyczajnym człowiekiem? Może zapomniał o Miłości? Może się zajmuje bogaceniem się? Może rządzi przemocą, silą?

     Spostrzegł, że jego gwiazda gasła szybko. Zaniepokoił się. Nie wiedział, co to znaczy. Wszedł w miasto gwarne, burzliwe, żywiołowe. Zmęczony usiadł na progu jakiegoś domostwa. Był szczęśliwy, że wreszcie doszedł do celu swojej podróży.

     Patrzył ciekawie na domy, kramy, przesuwające się przed jego oczami, aż naraz posłyszał z daleka jakiś hałas - drogą szedł orszak, pobłyskiwały hełmy i zbroje. Orszak się zbliżał coraz bardziej. Król wciąż nie wiedział, czy to jakaś procesja, czy pochód triumfalny. Aż nagle spostrzegł nad tłumem sterczące trzy belki. W pierwszej chwili nie chciał uwierzyć własnym oczom. Zadał sobie pytanie: "I tutaj istnieje kara śmierci i to najokrutniejsza kara śmierci przez ukrzyżowanie? W krainie rządzonej przez Króla Miłości?" Pochód przeciągał obok niego. Pomiędzy tłumem żołnierzy, gapiów szli dwaj pierwsi skazańcy. Potem nastąpiła przerwa. Po chwili pojawił się żołnierz trzymający w rękach tablicę, na której było napisane imię i wina, za którą trzeci skazaniec będzie ukarany śmiercią krzyżową. Powoli sylabizował tekst napisu: "Jezus Nazareński Król Żydowski" i gdy odczytywał to ogłoszenie, napisane w kilku językach, nagle odkrył z całym przerażeniem, że człowiek, którego tablica zapowiada, to jest Ten, do którego on wędrował przez tyle lat, że to On idzie teraz skazany na śmierć. Wciąż jeszcze nie rozumiał, wciąż był tak przerażony, że pojąć nawet nie mógł do końca sensu tego, co przeczytał. Wtedy pojawił się Jezus Nazareński, Król Żydowski. Z koroną cierniową na głowie, szedł zataczając się, wyczerpany, uginający się pod drzewem krzyża.

     Gdy tak wpatrywał się wciąż jeszcze osłupiały w tę postać pochyloną pod krzyżem, spostrzegł nagle, że Jezus podchodzi do niego. I wtedy król zobaczył dokładnie Jego twarz zlaną potem i krwią. Zapatrzył się na krople krwi drżące na cierniach korony, bo przypomniały mu tamten jego rubin, który tak długo niósł do Jezusa. Dopiero po jakiejś chwili opamiętał się i zauważył, że Jezus na niego skierował swój wzrok. Król spotkał się z Jego spojrzeniem. Takich oczu jeszcze nigdy nie widział. To było pierwsze wrażenie. Ale następne było równie zaskakujące: w oczach Jezusa nie było nienawiści. Uderzyło go to tym bardziej, że przed chwilą przesunęły się przed nim straszne twarze pierwszych dwóch skazańców. I z kolei odkrył rzecz, która go przyprawiła o zdumienie: Jezus mu współczuje. Coś niepojętego: ten Człowiek skazany na śmierć, tak strasznie poraniony, zachowuje się tak, jakby nieważne było Jego własne cierpienie, ale jakby jedynie ważnym był on - stary król. Z najwyższym wzruszeniem wyczytał z oczu Jezusa, że On wie o wszystkim, o całej długiej drodze, jaką odbył do Niego, o tym, co przeszedł w tych długich latach wędrówki. Że to przyjmuje jako największy dar. Dar ważniejszy niż tysiące najpiękniejszych rubinów świata.

     To wszystko trwało tylko moment, ale przepełniła go taka radość z tego spotkania z Jezusem, że serce mu pękło ze szczęścia.



ks. M. Maliński

ps. owocnego poszukiwania Jezusa!!!


Miłość to wierność wyborowi!!

Offline

 

#2 2007-08-18 13:13:20

Calineczka

Poetka Duszy

Zarejestrowany: 2007-03-24
Posty: 1781
Punktów :   31 

Re: czwarty król

xpacifer napisał:
...i zauważył, że Jezus na niego skierował swój wzrok. Król spotkał się z Jego spojrzeniem. Takich oczu jeszcze nigdy nie widział. To było pierwsze wrażenie. Ale następne było równie zaskakujące: w oczach Jezusa nie było nienawiści. Uderzyło go to tym bardziej, że przed chwilą przesunęły się przed nim straszne twarze pierwszych dwóch skazańców. I z kolei odkrył rzecz, która go przyprawiła o zdumienie: Jezus mu współczuje. Coś niepojętego: ten Człowiek skazany na śmierć, tak strasznie poraniony, zachowuje się tak, jakby nieważne było Jego własne cierpienie, ale jakby jedynie ważnym był on - stary król.

Oczy Jezusa zna każdy.

Nie widziałeś? Niemożliwe!
Nawet jeśli twoje oczy nie widzą...

Czy słyszałeś kiedyś głos sumienia?
A więc widziałeś Jego oczy, bo przecież
Jego oczy są zwierciadłem każdego z sumień...

Ciekaw jestem co w nich zobaczyłeś...    



Spójrz w Jego oczy... Pomódl się...
Porozmawiaj z Jezusem o tym jak minął dzień,
co cię trapi, co cię cieszy.

Teraz przeczytaj dalszy ciąg...

Nieraz pewnie widziałeś w Jego oczach radość.

Tak. Radość w Jego oczach znajdziesz zawsze,
kiedy uśmiechniesz się do drugiego człowieka.
Wtedy często budzisz w nim uśmiech.
Czy spojrzałeś kiedyś w oczy takiej osobie?
Czy nie ujrzałeś oczu Chrystusa,
równie uśmiechniętych?

Radość widzisz podając rękę leżącemu.
Radość widzisz w oczach dzieci,
które najlepiej znają Pana, ba są najbliżej Niego.
Czemu nie uczysz się od nich wiary i ufności Jezusowi?
Czyż nie jesteśmy dziećmi w oczach Boga?

Radość ogarnia mnie, kiedy pomyślę jak wiele miłości
nas otacza. Bóg kocha nas ponad życie!
Oddał za nas Swoje życie... Czy ty należycie mu podziękujesz?
Żyj dla Pana, a nigdy już nie doznasz zawodu.

Radość przepełnia każdy dzień, bo całe nasze życie jest radością.
Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ale żyjemy radością.
Wiem. Ciężko jest przyjąć nam cierpienie. Ale pamiętaj!
Cierpienie ciała umacnia duszę. A Pana będziesz oglądać w
niebie swoją duszą, a nie słabym i kruchym ciałem...
Cierpienie nie jest karą!

Powiesz, że czasem widzisz w nich smutek.

Niestety. Nie wszyscy żyją Jego miłością.
Czy kochałeś kiedyś bez wzajemności?
Pomnóż to uczucie tysiąc razy, bo Jego miłość
jest dużo większa od tej ludzkiej...
Czy czujesz ten ogromny ból? Teraz wiesz,
czemu jest taki smutny... Nie poddawaj się!
Wynagradzaj mu ten smutek swoją miłością.
Powiedz innym o Jezusie, o Jego miłości,
o tym jaki sprawiają mu ból,
a znów ujrzysz radość.

Zastanów się, czy sam nie sprawisz Mu zawodu...

Jak bardzo smucę się widząc Pana smutnego...
Nie! Jezu! Zrobię wszystko, abyś już nigdy
nie musiał smucić się nad tym światem...
Jest przecież tu tyle dobra...
Ludzie potrzebują tylko usłyszeć Twój głos...

"Ukarz mi Pani Swą twarz, daj mi usłyszeć Twój głos.
Bo słodki jest Twój głos i twarz pełna wdzięku [...]"

Jezu! Ja Cię kocham ponad życie i zawsze będę Cię kochał!
Nie bądź już smutny...

Widziałeś w nich cierpienie?

Jego męka.

Spójrz na krzyż...
Sam Bóg, który stworzył wszechświat,
Ziemię, rośliny, zwierzęta i ludzi,
daje się przybić do krzyża...

Przybity rękoma Swoich sług do drzewa
pachnącego jeszcze lasem...

Cierpi.

Umiera.

Umiera nie dla tych, którzy go kochają,
ale dla tych, którzy go nienawidzą,
dla tych, którzy jeszcze nieraz sprawią
Mu ból "myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem"...

Ty również przybiłeś Go do krzyża...

On jednak nadal cię kocha...

Ty też Go kochaj...

W oczach Jezusa kryje się cała Jego niepojęta
miłość do ludzi i do świata.

Oczy Jezusa... Oczy Boga... Oczy Stwórcy...

Patrz często w Jego oczy.
W Jego oczach kryje się cała nauka dla Ciebie.
On naprawdę chce z Tobą porozmawiać. Owszem.
Wie o tobie wszystko, więcej niż ty sam,
a jednak nadal chce czuć twoją bliskość,
bo cię kocha...

Pamiętaj, że jesteś wyjątkowym i wartościowym
człowiekiem... Umarł za ciebie sam Bóg!

Zaufaj Jezusowi. Patrz w Jego oczy.
Widzisz w nich spokój.
On w końcu wie wszystko,
zna Ciebie i twoje problemy, zna twoje pragnienia.

Czemu mu nie ufasz? On daje ci Swoją miłość...
Tylko On może dać ci prawdziwą radość...
Radość, spokój i ukojenie, jakiego nigdy nie
zaznasz na tym świecie... On daje ci całą wieczność!

Panie, kocham Cię!



autor nn.

Ostatnio edytowany przez Calineczka (2007-08-18 13:17:42)


Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała...


http://youtu.be/TgdF5mw9ea8

Offline

 

#3 2011-01-05 20:44:41

 xpacifer

Dobry Pasterz:)

8193431
Call me!
Skąd: Grębocin
Zarejestrowany: 2007-03-21
Posty: 1656
Punktów :   29 

Re: czwarty król

Nie będzie nowej bajki....
przynajmniej na razie

przeżyjmy to jeszcze raz!!!


Miłość to wierność wyborowi!!

Offline

 

#4 2011-01-05 21:13:09

 xpacifer

Dobry Pasterz:)

8193431
Call me!
Skąd: Grębocin
Zarejestrowany: 2007-03-21
Posty: 1656
Punktów :   29 

Re: czwarty król

A jednak niech będzie i nowe.....

"W pewnej parafii dzieci przygotowywały jasełka. przez kilka tygodni ćwiczyły swoje role: Józefa, Maryi, pastuszków, mędrców ze Wschodu. Roboty było co niemiara. W dzień premiery widownia była pełna. Zaproszono całe rodziny. Zapowiadał się wielki sukces. Ale na pięć minut przed premierą nie było jeszcze aktorów grających Trzech Króli.
- Co się z nimi stało? Może zachorowali? Przedstawienie leży. Odwołujemy? - pytały dzieci księdza.
- Na razie grajcie! Królowie wchodzą w trzecim akcie, może dojdą do tego czasu - uspokajał ksiądz.
Jasełka biegły, a aktorów nie było. Przyszła popra ich wyjścia. Wszyscy zamarli. Co robić? Dzieci rozpaczliwie patrzyły na księdza.
Ksiądz spokojnie wyszedł na scenę. Poczekła, aż widownia ucichnie i poważnym głosem przemówił:
- Nie mamy trzech Króli. Dlatego chcielibyśmy prosić, aby ktoś spośród was zastąpił naszych aktorów. Teraz jest czas na ofiarowanie darów Dzieciątku. Może jest ktoś, kto chciałby ofiarować coś od siebie. Dziś będzie inaczej niż zwykle.
Na sali zapadła cisza. Wszyscy zastygli zaskoczeni. Minęło pół minuty, potem drugie pół. Wydawało się, że przedstawienie skończy się klapą. Wtem podniósł się jakiś mężczyzna i podpierając się laską, podszedł wolno do żłóbka. Wziął mikrofon od księdza i powiedział:
- Nie wiem, czy to, co powiem jest ważne. Jest jednak coś, co chciałbym dzisiaj Dzieciątku ofiarować. Jak widzicie, jestem już niemłodym człowiekiem. Tzry lata temu miałem wypadek samochodowy. Obrażenia były poważne. Wiele miesięcy spędziłem w szpitalu. Lekarze nie dawali mi szans na normalne życie. Ja jednak powierzyłem swą sprawę Bogu i uparcie ćwiczyłem. Najpierw poruszałem się na wózku, potem o dwóch kulach, teraz z laską. Poznawałem na nowo uroki świata, ukryte w najdrobniejszych rzeczach. Stałem się pokorny i wiem, że zawdzięczam wszytsko Bogu. Dziś chciałbym ofiarować Dzieciątku moją laskę jako wyraz wdzięczności.
Drugim gościem była kobieta:
- Wiem, że królowie byli mężczyznami, ale skoro dziś wszyscy mają szansę, to i ja chcę ofiarować coś od siebie. Jestem wdową, matką dwojga dzieci. Dopóki były małe, bardzo mnie potrzebowały. Potem dorosły, wyfrunęły w świat, zapomniały o mnie. Czułąm się niepotrzebna i zrozpaczona. Straciłam sens życia. Kiedy poszłam się wyżalić do mojego proboszcza, powiedział mi: "Mam dla pani inne dzieci." W ten sposób zaczęłam prowadzić w kościele spotaknia dla małych dzieci. Uczyłam ich katechizmu. Odnalazłam sens życia. Poczułam się jak Apostoł. Moi mali uczniowie ciągle mnie odwiedzają i nie jestem już sama. Jestem za to wdzięczna Bogu  i chcę złożyć Mu w darze mój katechizm, z którym nigdy się nie rozstaję.
Trzeci był młody chłopak. Dzieci uśmiechnęły się pod nosem, bo wiedziały, że to niezły łobuz.
- Ja chciałbym ofiarować Jezusowi mój dzienniczek szkolny. To znaczy, tylko na chwilę, bo potem musze go zanieść do domu. Wszyscy wiecie, że niezły ze mnie gałgan i że w tym dzienniczku mam mnóstwo uwag i złych ocen. Zawsze ukrywałem go przed rodzicami, mówiłem, że został w szkole albo że zginął. Ale dziś chcę się zmienić. Zaniosę dzienniczek do domu. Co ma być to będzie. Najpierw pokażę go Panu Jezusowi, jesli On mi przebaczy, to może i z rodzicami jakoś pójdzie.
W sali zrobiło się niezwykle cicho. Ksiądz skinął ręką i jasełka ruszyły z następnym aktem"

Bruno Ferrero, Inne historie


A Ty co ofiarujesz Jezusowi???


Miłość to wierność wyborowi!!

Offline

 

#5 2012-01-06 10:12:22

Calineczka

Poetka Duszy

Zarejestrowany: 2007-03-24
Posty: 1781
Punktów :   31 

Re: czwarty król


Jestem tu, by wielbić, by oddawać chwałę 
     Jestem tu, by wyznać: To mój Bóg!

http://img337.imageshack.us/img337/1691/dzieciatko.jpg

http://www.youtube.com/watch?v=KnnMBxTV … ure=fvwrel


Ostatnio edytowany przez Calineczka (2012-01-06 10:15:30)


Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała...


http://youtu.be/TgdF5mw9ea8

Offline

 

#6 2023-02-09 20:54:02

robtent

Mała Owieczka

Zarejestrowany: 2023-02-09
Posty: 1
Punktów :   

Re: czwarty król

Wreszcie (i być może najważniejsze), jest coś magicznego w czytaniu dobrej, staroświeckiej bajki!  Te historie wydobywają najlepsze części każdego z nas, bez względu na wiek!

Więc tutaj wielkie podziękowania ode mnie osobiście - dla wszystkich tych wspaniałych autorów, którzy przez lata wnieśli tyle radości w nasze życie dzięki swoim czarującym słowom i wciągającym umiejętnościom opowiadania historii: Naprawdę zasługujecie na każdą pochwałę, która pojawia się na waszej drodze!

https://pracowniaa.pl/

Offline

 
spotkanie Taize

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Artificial Intelligence Huntsville