Parafia pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Grębocinie

Parafia pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Grębocinie


#1 2008-04-10 11:43:42

 xpacifer

Dobry Pasterz:)

8193431
Call me!
Skąd: Grębocin
Zarejestrowany: 2007-03-21
Posty: 1656
Punktów :   29 

W ciszy....

W ciszy

Ulice miasta całe były rozświetlone słońcem tego poranka. Chodniki świeciły, jakby same były podłużnymi gwiazdami. Pootwierane pod różnymi kątami okna z obu stron śmiały się złośliwie wściekłymi refleksami, wysyłając ostre, przyprawiające o ból głowy promienie prosto w oczy przechodniów.
Gaja niestrudzenie pchała przed siebie swój wózek. Mrużyła oczy i marszczyła brwi, by ratować źrenice przed bolesnym blaskiem. Miała tylko nadzieję, że jej córka widząc nad sobą tak pokrzywioną twarz nie zacznie płakać – dziecko na szczęście jednak drzemało w najlepsze w błogim, wiosennym powietrzu.

Długo musiała przekonywać zarówno pacjentów jak i personel Hospicjum św. Łazarza, że przychodzenie tam z dzieckiem jest dobrym pomysłem. Personel bał się, że cały nabożny i refleksyjny klimat tego miejsca runie, kiedy dziecko – jak to dzieci – zacznie głośno płakać. Że to zdenerwuje pacjentów. Że obecność dziecka przyprawi ich o jeszcze cięższą depresję, że przypomni im czasy, gdy sami mieli własne dzieci, byli młodzi i nawet nie zastanawiali się nad śmiercią, że wywoła w nich niezdrową zazdrość o lata oddychania bez respiratora i swobodnego, niczym nie skrępowanego bicia serca, które jeszcze ma przed sobą...

Stary Człowiek umierał. Dwa miesiące w hospicjum miały się ku końcowi.
- Przyniosłaś córeczkę – uśmiechnął się i wyciągnął z wysiłkiem starą, zdrewniałą dłoń ku jej twarzyczce. Dziecko otworzyło szeroko zdziwione oczy i pokornie pozwoliło się pogładzić po policzku. – jest śliczna.
- Jak tam się czujemy? – zapytała jej matka.
- Bywało lepiej – roześmiał się prawie szczerze i serdecznie –dzień w dzień dostaję większe dawki, dzięki Bogu ciągle działają.
- Słyszałam, że twój sąsiad... – spojrzała na puste, równo zaścielone łóżko po drugiej stronie pokoju.
- Tak, dzisiaj w nocy. Popatrz, i na niego przyszła w końcu pora. Umarł we śnie, całkiem cicho. Dopiero, kiedy siostra przyszła do mnie nad ranem z lekami zauważyliśmy, że już nie oddycha. Dobra śmierć, nie uważasz?
- Jest pan bardzo spokojny, kiedy pan o tym mówi.
- A czy byłby sens, gdybym nie był? Nawet gdybym wtedy wstał i chciał walczyć o niego, czy chociaż miałbym z kim? Niestety śmierć z kosą, która czasem przegrywa i oddaje swoje łupy to tylko bajka dla dzieci, takich jak to tutaj. – Kiedy popatrzył na dziewczynkę, uśmiech – tym razem szczery – wpełzł leniwie na jego popękane usta. – Opowiadasz jej czasem bajki?
- Jest jeszcze za mała, ale jak tylko podrośnie to z pewnością będę. – Gaja też się uśmiechnęła, całkiem szczerze.

Siebie samą także dość długo musiała przekonywać do tego pomysłu. Wygrały jednak względy praktyczne. I trochę moralne. Miała świadomość, że nie zdoła pogodzić pracy i wychowywania dziecka z wolontariatem. Czuła się zobowiązana do zrobienia czegoś dobrego dla świata, miała wrażenie, że bez tego jej życie będzie bezcelowe. Dlatego postanowiła odrobić trochę wolontariatu „na zapas”. Stwierdziła, że urlop macierzyński to do tego świetna okazja. Starała się każdego dnia do południa, chociaż na dwie czy trzy godziny pójść do hospicjum. Dziecko zabierała ze sobą ze względów praktycznych – i tak nie miałaby go z kim zostawić – ale też dlatego, że sądziła, może przewrotnie, że przebywanie z dzieckiem może pomóc pacjentom.

Dziecko zasnęło jakby nigdy nic na rękach Gai. Oddychało równo i spokojnie.
- Boi się pan?
- Bać się? Nie... Wiesz, skończyłem filozofię. Dawno to było, ale jeszcze coś pamiętam. Jak mógłbym się bać śmierci? Czytałaś kiedy Marka Aureliusza?
- Nie, jakoś się nie złożyło – kobieta zaśmiała się.
- Wiesz, on powiedział, że nie trzeba bać się śmierci, bo kiedy my jesteśmy to jej nie ma, a kiedy ona jest – nie ma już nas. Co o tym sądzisz?
- Sprytne rozumowanie.
- A jakie prawdziwe. Kiedy się nad tym człowiek zastanowi, to aż trudno nie przyznać racji.
- Wie pan, ja skończyłam biologię i też się nie boję... może to głupie z mojej strony, że w ogóle mam coś do powiedzenia na taki temat...
- ...no, kiedy jesteś jeszcze taką młodą siksą... – Stary przerwał jej z zawadiackim uśmiechem.
- ...ale wydaje mi się, że coś jednak po mnie zostanie, i to tak trochę jakbym była nieśmiertelna – spojrzała znacząco na śpiące dziecko.
- Widzisz, ona zostanie po nas wszystkich. I po mnie też. Jest przedłużeniem także mnie – to myśmy pracowali całe życie, żeby mogła się urodzić i żyć, jak było trzeba – walczyliśmy, jak można było – budowaliśmy ulice, po których ona będzie chodzić. Tak na prawdę, to ludzie są nieśmiertelni, jako ogół. I ja w tym ogóle nigdy nie zniknę. Wiesz... dziękuję, że ją tu zabierasz, dzięki temu mogę o tym pamiętać.

Tego dnia Gaja wchodziła do pokoju Starego z duszą na ramieniu. Dyżurna pielęgniarka powiedziała jej, co się stało w nocy, więc była poddenerwowana i nawet trochę przerażona – nie wiedziała, w jakim stanie będzie Stary i obawiała się, że może nie będzie potrafiła mu pomóc. Słyszała też nieraz, że bardzo często mieszkańcy jednego pokoju odchodzą na przestrzeni dwóch, trzech dni. Czasem nawet oboje w tym samym dniu. To tak, jakby po śmierci jednego w drugim coś pękało – nieodwracalnie, bo taki człowiek już nie odzyskuje woli walki, od razu poddaje się i przegrywa. Coś musi być magicznego w takich ostatnich, ale to na prawdę ostatnich, przyjaźniach.

- To dziwne, co pan mówi. Wie pan, jest taki biolog, bardzo znany, genetyk. Nazywa się Dawkins. Pisze w swoich książkach, że jedyną tak na prawdę realną nieśmiertelnością są nasze geny, nasz gatunek – i to tak na prawdę steruje nami przez całe życie, to nadaje mu sens...
- Nigdy go nie czytałem, ale czuję, że bym się z nim zgodził.
- A co na to pana wiara? Sumienie? Wierzy pan w nieśmiertelność? W duszę?
- Wierzyć w duszę? Nie. Kiedyś słyszałem, że filozofia jest po to, żeby wyjaśniać sprawy ostateczne nie używając teologii. Filozofowie są w pewnym sensie pośrednikami między niebem a ziemią – jeżeli oczywiście ujmujemy niebo jako metaforę.
- Dziwne. Mówi pan, że pan nie wierzy, a jednocześnie nie boi się pan.
- Nie wiem, czy to dziwne. Myślę, że to tylko kwestia pogodzenia się z innym rodzajem nieśmiertelności – takim możliwym do osiągnięcia. Rozmawialiśmy o nim. A ty w coś wierzysz?
- Jeśli mam być szczera – nie. Chociaż nie umiem powiedzieć, czy kiedy przyjdzie na mnie czas, nie będę musiała uwierzyć. Wydaje mi się, że strasznie się będę bała śmierci, a wiara pomaga ją oswoić – wtedy człowiek myśli, że śmierci tak na prawdę nie ma, tylko zamyka się na chwilę oczy, a później je znowu otwiera i wszystko jest tak jak przedtem, a nawet dużo lepiej.
- Chciałabyś w to uwierzyć, nawet jeśli to kłamstwo?
- Chyba tak, jeśli miałoby mi to pomóc, kiedy się boję.
- Kiedy się boisz, przypomnij sobie Marka Aureliusza, a nie będziesz potrzebowała kłamstw.

Stary był dziwnym pacjentem. Bardzo inteligentny, na buddyjski sposób pogodzony ze światem. Mogłoby się wydawać, że nie potrzebuje rozmowy, że sam sobie daje radę. Gaja jednak widziała, że to tylko pozory. Nawet dla takiej osoby hospicjum było strasznym miejscem – chociaż nie potrzebował pocieszenia, potrzebował czyjejś obecności. Dla personelu był kolejnym pacjentem, kartą choroby, obiektem, przy którym należy poprawnie wykonać wszystkie czynności i tak ustalić dawki leków, żeby działały. Potrzebował jeszcze kogoś, dla kogo byłby człowiekiem. Po to byli wolontariusze.

- Czasem mam wrażenie, że to pan jest tu, żeby mnie pocieszać.
- Lubię to twoje wrażenie. Kiedy ktoś tak myśli, nie czuję się bezużyteczny. Zresztą – przecież ty nie jesteś tu, żeby mnie pocieszać. Po prostu lubię ciebie i rozmowę z tobą, moja mądra dziewczynko.
- Wie pan, co mi właśnie przyszło do głowy? Że dobrze by było uwierzyć w reinkarnację. Nie uważa pan, że byłoby miło mieć świadomość, że zawsze będzie się żyć pod jakąś postacią?
- Chyba ci mówiłem, że dla mnie najbardziej miłe jest nieuciekanie od prawdy. Ale faktycznie, tak też byłoby miło.
- Myślę, że to chyba nawet lepsze niż wiara w niebo – wydaje mi się, że jest to jakoś bardziej namacalne i łatwiej uwierzyć w taką nieśmiertelność – bo ona rozgrywa się tylko w naszym świecie i nie trzeba do tego celu tworzyć drugiego.
- W sumie wszystko jedno, jaką religię się wyznaje – nikt na świecie nie wie, która jest prawdziwa i czy w ogóle którakolwiek jest – ale wszystkie one są równie dobre na pocieszenie dla ludzi, którzy nie mogą sobie poradzić z prawdą.
- Zawsze się dziwię, kiedy słyszę coś takiego z ust...
- ...umierającego człowieka? Widzisz, Gaja, nawet umieranie nie zwalnia mnie od zachowania zdrowego rozsądku. Skoro całe życie szukałem prawdy na świecie – czemu teraz miałbym to odrzucić?
Zawiniątko na rękach Gai poruszyło się niespokojnie. Zawsze miała wyrzuty sumienia, kiedy dziecko zaczynało płakać w tym miejscu, więc postanowiła szybko temu zapobiec.
- Muszę iść nakarmić córeczkę... Myślę, że ma dość na dzisiaj.
- Nawet dobrze się składa, po morfinie cholernie chce mi się spać.
- No to do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia. – Stary uśmiechnął się i z wysiłkiem podniósł rękę, próbując się pożegnać, jednak mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Gaja uświadomiła sobie z żalem, że jej ulubiony rozmówca gaśnie coraz bardziej z godziny na godzinę – teraz jedynym jego sprawnym narządem pozostał mózg, ale i to nie długo już potrwa.

***

Ulice miasta były szare tego poranka. Na chodnikach pod stopami tańczyły w najlepsze małe trąby powietrzne pyłu i drobnych śmieci. Okna były szczelnie pozamykane. Porywisty wiatr penetrował uszy przechodniów i przyprawiał o ból głowy.
Gaja niestrudzenie pchała przed siebie swój wózek. Mrużyła oczy i marszczyła brwi, by ratować oczy przed ostrym piaskiem wdzierającym się pod powieki. Miała tylko nadzieję, że jej córka widząc nad sobą tak pokrzywioną twarz nie zacznie płakać – dziecko na szczęście jednak postanowiło przespać ten nie bardzo przyjemny spacer.

Poczuła ukłucie najprawdziwszego strachu, kiedy zobaczyła, że w pokoju Starego stoi dwóch lekarzy i pielęgniarka.
- ...zauważyłam dosłownie przed chwilą, kiedy chciałam mu podpiąć nową kroplówkę...
Pielęgniarka nagle spostrzegła Gaję, stojącą przy ścianie z wyrazem przerażenia na twarzy, kurczowo tulącą do siebie dziecko.
- Jak zasnął wczoraj, kiedy wychodziłaś, tak już się nie obudził. Chcesz go jeszcze pożegnać?
Gaja skinęła głową.

Leżał ciągle na swoim łóżku. Na żyle miał ziejącą dziurę po wyjętym wenfolnie. Jego podłużna, wychudzona i poorana zmarszczkami – ale na swój sposób przystojna – twarz zastygła z wyrazem całkowitego spokoju, jaki mają ludzie w najgłębszym śnie.
Chwyciła jego rękę. Była jeszcze całkiem letnia.
- Jak pani myśli, czy on zmartwychwstanie? – zwróciła się do pielęgniarki. Kobieta spojrzała na nią bardzo dziwnym wzrokiem i nie uznała za stosowne odpowiedzieć.

W ciszy, jaka zaległa w pokoju nagle zakwiliło dziecko. Ku zaskoczeniu wszystkich, zakwiliło zupełnie nieswoim głosem – była w nim dziwna, szorstka i chropawa nuta, w której pobrzmiewała mądrość setek pokoleń.



Autor: Galadriela






ps. A Ty?? W co wierzysz?? Jaka jest Twoja wiara?? Kim jesteś i dokąd zmierzasz?? Dlaczego wierzysz?? Warto czasem zadać sobie te pytania... i warto na nie sobie odpowiedzieć ....


Miłość to wierność wyborowi!!

Offline

 

#2 2008-04-11 00:09:41

 Bunia

Promotorka kultury

597246
Skąd: Grębocin
Zarejestrowany: 2007-03-23
Posty: 1176
Punktów :   20 

Re: W ciszy....

Człowiek — maleńka, osobliwa istota.
Żyje i umiera między kamieniami a betonem.
Wciąż w pośpiechu na swoich krętych drogach.
Ma kłopoty z ciśnieniem krwi,
Dokuczają mu wątroba i serce.
Zawsze jest w poszukiwaniu czegoś, pełen problemów,
Ale najczęściej, zanim je rozwiąże, już nie żyje.


Człowiek jest i będzie zawsze w swoim najgłębszym
Jestestwie poszukujący.
Tęsknota za utraconym rajem jest wpisana w jego serce.
Ludzie szukają przez całe życie swoje życie, na wielu,
Często okrężnych drogach, bezdrożach i manowcach.
Szukają jakiegoś zbawczego portu, stołu z chlebem
I winem, serca i życzliwej dłoni.
Cichej obecności kogoś, która trwa
Nawet wtedy, gdy zamilkną słowa.


Życie jednak uczy nas, że ludzie są dla innych
Tylko przejściowym portem.
Tylko czasową przystanią, obojętnie
Jaka by była piękna i pociągająca.
Poszukujemy wszyscy, świadomie albo też i nieświadomie.
Szukamy tego wielkiego prądu, który by nas przeniósł na

Inny brzeg, do ostatecznego portu.
Tam, gdzie już na zawsze będziemy bezpieczni.
Do przystani pełnej światła i miłości, którą nazywamy Bogiem.



Phil Bosmans

Ostatnio edytowany przez Bunia (2008-04-11 07:30:12)


Kochaj i czyń, co chcesz.

Offline

 

#3 2008-04-11 13:25:34

Calineczka

Poetka Duszy

Zarejestrowany: 2007-03-24
Posty: 1781
Punktów :   31 

Re: W ciszy....



życie jest tylko krótkim snem....prawdziwa jest śmierć .... bo jest przebudzeniem .... 

Vita somnium breve... Vita somnium breve .......Vita somnium breve .....

Ostatnio edytowany przez Calineczka (2008-04-11 15:56:02)


Miłość mi wszystko wyjaśniła, Miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość, gdziekolwiek by przebywała...


http://youtu.be/TgdF5mw9ea8

Offline

 

#4 2008-04-12 08:57:55

Tola

Owieczka

Skąd: Grębocin
Zarejestrowany: 2007-11-26
Posty: 228
Punktów :   14 

Re: W ciszy....

Życie jest tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem ,który swoja rolę wygrawszy na scenie w nicość przepada, powieścią idioty, głosną, wrzaskliwą a nic nie znaczacą.
Oby nasze życie nigdy nie było takie jak je opisał Schakespeare.

Offline

 
spotkanie Taize

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.grebocin.pun.pl